To jak to jest z tą autofantastyką? Uzasadniony realizm czy myślenie życzeniowe? A ponieważ jest to blog językowy – mam na myśli wyłącznie umiejętności językowe of course. Każdy z nas przeżywał etap Rozumiem, ale nie mówię. No i później pada jakieś logiczne wytłumaczenie w stylu – krępuję się, bo mam kiepską wymowę lub coś w podobnym tonie. Ogólnie panuje przekonanie, że aby mówić w języku obcym, trzeba być biegłym poliglotą, bo inaczej nikt nas nie zrozumie i nie warto się w ogóle odzywać.
Właśnie. To jest pierwsza przeszkoda z cyklu fiction. Wprawdzie istnieje ryzyko, że ktoś mnie nie zrozumie i przytrafiało mi się to wielokrotnie, ale dopiero po jakimś czasie zrozumiałam dlaczego. Dopiero gdy nabrałam językowej pewności siebie i prośba o powtórzenie przestała mnie peszyć, dostrzegłam, że Anglicy między sobą też proszą o powtórzenie: say again, please. Także już trochę nawykowo obserwując nasz sposób porozumiewania się po powrocie do Polski, zrozumiałam, że często nie chodzi o wymowę, tylko różne style komunikacji.
Nie zwracamy uwagi na to, że nie wszystko, co słyszymy – rozumiemy, nawet w ojczystym języku. Dlaczego? Bo rozumiemy kontekst lub możemy z łatwością poprosić o wyjaśnienie. Dlaczego nie po angielsku? Bo zwykle na sprawdzianach nie ma takiej możliwości, na testach nie ma miejsca, a w trakcie odpowiedzi ustnej brak czasu. I tak stopniowo uczymy się, że jak nie jesteśmy super precyzyjni i poprawni – powinniśmy przemyśleć swoją wypowiedź. W realnej sytuacji też nie jest to możliwe – długi czas na przemyślenie wypowiedzi. Dlatego na naszych zajęciach stawiamy na komunikację – uczymy się mówić, popełniamy błędy, korygujemy je i stale doskonalimy się. Pomału. Natomiast świat jest fast i instant i wymaga od nas tego samego. No nie, tak się nie da. Trzeba dać czas neuronom na zbudowanie nowych połączeń w mózgu.
Zatem pierwszym wyróżnionym przeze mnie powodem, dla którego ktoś nas nie zrozumie, są różne style komunikacji. Jaki jest drugi? Akcent. Przypomina mi się pewna sytuacja w trakcie mojego wyjazdu na kamping do Szkocji. Zebraliśmy się niewielką ekipą i w kwietniowy weekend ruszyliśmy do krainy Braveheart-a. Było zimno jak diabli, a w górach leżał śnieg. Rano w łazience Szkotka zagaiła: Cold night, was it? Poprosiłam ją 4 razy, żeby powtórzyła, aż w końcu zrezygnowana machnęła ręką i poszła. Dopiero po kilku minutach zrozumiałam jej pytanie. Tylko dlatego, że tak obcobrzmiący miała akcent. To, że Anglik mnie nie zrozumie, to jeszcze nic, ale jak to jest możliwe, że Anglik Anglika nie zrozumie? Bywa i tak.
Jaka jest zatem recepta? Trzeba mówić, trzeba powtarzać, trzeba doskonalić wymowę, trzeba się osłuchiwać z różnymi akcentami i stylami wypowiedzi. Tak, to może być Netflix 😉 Jednym słowem – trzeba się uczyć. Przyjemniej w towarzystwie, dlatego zapraszamy do zapoznania się z naszą ofertą oraz do lektury drugiej części tego wpisu na naszym blogu, który już niebawem. Tym razem o iluzjach 😉
Agnieszka Bogulska