Jechałem pociągiem z Cambridge do Londynu na koncert. Przyzwyczaiłem się już do tej jednoczesnej uprzejmości i braku zainteresowania, charakterystycznych dla Anglików. Który to już rok w UK? Za oknem mijały kolorowe obrazy. I have never been to London… Przypomniały mi się początki piłowania czasu Present Perfect w szkole średniej. Ale nie mam traumy z tego powodu i nie z tego powodu wspominam szkołę średnią. Wspominam ją, ponieważ to był mój pierwszy samodzielny etap w życiu – życie w internacie i na stancji. Całe 5 lat. Wielu moich znajomych ma dzieci, które właśnie w tym roku rozpoczynają naukę w szkole średniej. Chyba emocjonujemy się razem z nimi, bo dobrze wiemy, że decyzje o wyborze szkoły determinują przyszłe życie – przyjaźnie, doświadczenia i kompetencje. Wyobrażamy sobie, że otworzą drzwi do kolejnego etapu w życiu i sprawią, że… 

Do you speak Polish? – z zadumy wyrwało mnie pytanie i para błagalnych oczu – Widzę, że ma pan polską książkę, a ja potrzebuję pomocy.

– Ooo, rodak, witam. W czym mogę pomóc? – tak bardzo jestem ciekaw rozmaitych historii, że od razu skupiłem się na potrzebującym. Wyglądał na studenta. Lub ucznia. W każdym razie to był młody i potrzebujący człowiek. Poznałem po braku obuwia.

– Nie uwierzy pan co mi się przytrafiło – zaczął w pośpiechu – Przyjechałem do Anglii na wakacje, pozwiedzać, popracować i poznać trochę kulturę wyspiarzy. Myślałem, że dobrze znam angielski i świetnie sobie poradzę. Tymczasem jestem tu od 6 tygodni i pierwsze zderzenie z rzeczywistością przeżyłem, gdy szukając mojego hotelu, musiałem cztery razy powtórzyć pytanie: How to get to the hotel? – zanim ktoś mnie zrozumiał…

– Rozumiem, że później było tylko lepiej – wtrąciłem z uprzejmym entuzjazmem.

– A skąd! Z nerwów zapomniałem wszystkiego, czego nauczyłem się przed wyjazdem. Jak już dotarłem do tego hotelu, musiałem skorzystać z notatek, żeby totalnie się nie skompromitować powtarzając sześciokrotnie pytanie: Where is the toilet – młody człowiek mówił coraz szybciej.

– Spokojnie. Proszę spokojnie wyjaśnić, w czym mogę pomóc – historia była ciekawa, ale stacja zbliżała się nieuchronnie. Wyjąłem z plecaka termos, wlałem do kubka trochę herbaty – proszę, może to ciebie trochę uspokoi.

What is that drink? – z tego stresu zaczął mówić do mnie po angielsku i muszę przyznać z nienajgorszym akcentem.

– Spokojnie, to tylko gorąca herbata żebyś się uspokoił i powiedział w końcu w czym mogę pomóc – naprawdę mu współczułem.

– Jak pan widzi, nie mam butów – zawstydzony wskazał na swoje stopy, na których miał jedynie kolorowe skarpetki – musiałem oddać je taksówkarzowi. Przyznaję, nie sprawdziłem ile będzie kosztował kurs na stację, a właśnie wracam do Polski. Gdy zapytałem na miejscu How much is it? ten wybąkał jakąś zawrotną kwotę, której oczywiście już nie mam. No i …

– …I potrzebujesz paru groszy na jakiekolwiek buty, żeby wpuścili cię do samolotu?

– Tak – zrezygnowany zwiesił głowę – ale oddam wszystko po powrocie, wyślę blikiem, przelewem na konto, czy jak pan woli.

– Nie ma sprawy. Chętnie pomogę. Przypuszczam, że w bezcłowym na lotnisku kupisz cokolwiek bez najmniejszego problemu – było mi szkoda tego chłopaka, choć w duchu zazdrościłem mu przygody, którą mam nadzieję, będzie kiedyś opowiadał jako niezłą anegdotę.

Pociąg zatrzymał się na stacji Stansted Airport. Ludzie w pośpiechu zaczęli zbierać bagaże i wychodzić z pociągu. Chciałem jeszcze na koniec zapytać gdzie mieszka w Polsce, ale spłoszony krzyknął tylko we are late i pobiegł na lotnisko. Ciekawe czy mu się udało i ciekawe jakie wnioski wyciągnie ze swojej przygody. Jak myślicie? 😉